Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Do zwycięstwa! До перемоги! Tak coraz częściej kończą rozmowy mieszkańcy Lwowa [ZDJĘCIA]

Norbert Ziętal
Norbert Ziętal
Wideo
od 16 lat
Tragedię wojny rosyjsko-ukraińskiej najlepiej widać na cmentarzach. Na lwowskim czasami są po trzy, cztery pogrzeby poległych żołnierzy ukraińskich dziennie.

To miejsce jest szczególne na obecnej mapie Lwowa. O ile na ulicach tego miasta życie na pozór toczy się normalnie, to sporej wielkości plac przy ulicy Miecznikowa, tuż za murem Cmentarza Łyczakowskiego, robi na każdym piorunujące wrażenie. Świeże groby, pokryte kwiatami i wieńcami, powbijane ukraińskie flagi narodowe. Starsze mogiły obudowane już drewnianymi elementami, ale sporo jest nowych, ze świeżo usypanymi kopcami ziemi.

Przy jednym grobie kręci się kilka osób. Ok. 50-, 60-letni mężczyzna odkłada na bok wiązanki kwiatów i wieńce. Łopatą poprawia kopiec. Pewnie ziemia się już trochę uleżała i grób nierówno wyglądał. Obok popłakują dwie kobiety.

- Wieczorami przychodzą starsze i młodsze kobiety, i opłakują swoich synów, mężów, ojców - wyjaśnia starszy mężczyzna.

Podtrzymuje starszą kobiecinę.

- Nie mam tutaj nikogo z rodziny, ale codziennie przychodzę, opłakuję tych chłopców. Modlę się za nich. Niektórzy z nich tacy młodzi, jeszcze dzieci - płacze starsza Ukrainka.

Mężczyzna tłumaczy, że kobieta przychodzi tutaj codziennie. Od wielu miesięcy. Jej wnuki też są na froncie. Modli się za nie, ale też za innych ukraińskich żołnierzy. To miejsce to dawne Pole Marsowe, które jest lub niebawem stanie się Kompleksem Pamięci Bohaterów Ukrainy. To tutaj trafiają ciała żołnierzy poległych w obecnej wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

- W tym miejscu często są pogrzeby. Czasami po trzy, cztery dziennie. Powstają kolejne rzędy grobów - tłumaczy mężczyzna.

Niemal przy każdym grobie powiewa duża, żółto-niebieska flaga Ukrainy. Pod prawie każdym krzyżem dość duża fotografia poległego żołnierza, czasami obok druga, w cywilu. Nagrobne tabliczki przerażają. Tu leżą 40-, 30-, a nawet 20-latkowie.

Jegor został ranny w walce. Nie chciał dokończyć leczenia. Wrócił na front, zginął

Na części mogił jeszcze ozdoby ze świąt Bożego Narodzenia. Na innych cukierki, czekoladki. To taki zwyczaj. Jak ktoś lubił słodycze, to po śmierci jego bliscy przynoszą mu je na grób.

Jedna z mogił od razu zwraca uwagę. Pod krzyżem leżą słodycze, jabłka, ale również papierowy kubek kawy i dwie duże butelki znanego gazowanego napoju. Tutaj spoczywa zaledwie 21-letni bohater Ukrainy. To Jegor Kigitow, reprezentant tego kraju w pchnięciu kulą, student drugiego roku w ukraińskim Kolegium Olimpijskim. Tuż po rosyjskiej agresji, jak wielu innych sportowców ukraińskich, stanął w obronie ojczyzny. Pocisk wystrzelony z rosyjskiego Grada trafił w piwnicę, w której schronił się Jegor.

Sportowiec z poparzeniami trafił do szpitala. Jednak po podleczeniu, zamiast kontynuować rehabilitację, zdecydował, że wróci na front. Zginął 18 kwietnia 2022 roku. Ze szczątkowych relacji w ukraińskich mediach wynika, że dostał się do rosyjskiej niewoli i został rozstrzelany. Choć w części mediów są informacje, że zginął w walce. Rosja nie chciała wydać matce ciała syna. Tragedii dopełnia fakt, że wcześniej na froncie zginął jego brat bliźniak Gleb, reprezentant Ukrainy w strzelectwie sportowym.

Każda mogiła to inna historia.

- Witalij Święcicki. Polak, który walczył. Wyjątkowy człowiek, walczył już od 2014 roku. Ranny. Wrócił na front. Powiedział, że tak trzeba. Zginął, jak wielu młodych chłopaków ginie każdego dnia. Kiedy ostatnio byłam we Lwowie, to były cztery pochówki, dzień wcześniej trzy. I tak jest każdego dnia. W każdej miejscowości, w każdym mieście jest matka, która opłakuje syna, dziecko, które opłakuje ojca. Cmentarze się rozrastają, a europejscy politycy dyskutują, czy i ewentualnie kiedy przysłać broń, którą mogliby walczyć Ukraińcy - mówi wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska, posłanka Prawa i Sprawiedliwości.

Witalij Święcicki, parafianin rzymsko-katolickiej katedry lwowskiej, zginął na froncie 25 stycznia 2023 roku.

Ukraińcy giną na wojnie z rosyjskim najeźdźcą, a europejscy politycy nadal dyskutują, czy dostarczać broń obrońcom

Jesteśmy we Lwowie z transportem 125 agregatów prądu, które mają trafić na wschód, do ludności cywilnej mieszkającej blisko linii frontu. Do domów oddalonych od większych miast, które cierpią najbardziej z powodu braku prądu. Zniszczenia w infrastrukturze, celowo powodowane przez Rosjan, są w Ukrainie duże. Naturalne jest, że służby energetyczne najpierw naprawiają linie doprowadzające prąd do dużych miast. Wioski na uboczu czekają i cierpią.

Te agregaty prądotwórcze to dar od Paulinów z Jasnej Góry.

- Nie wątpię, że Ukraina wygra tę wojnę, że my wygramy ją razem. Jednak od tego, jak szybko armia ukraińska zostanie należycie dozbrojona, zależy, ilu Ukraińców jeszcze zginie. Ile ukraińskiej krwi wsiąknie w tę ziemię. Nie czas teraz na rozmowy, czas na działania - podkreśla wicemarszałek Gosiewska.

Jedziemy do Wieloprofilowego Szpitala Klinicznego Intensywnej Terapii i Nagłej Pomocy Medycznej we Lwowie. Największy szpital w Ukrainie, 3200 łóżek, na które trafią m.in. ranni na froncie żołnierze. Od kilku tygodni leży tutaj Michał Dron. Przyjechał z okolic Warszawy, walczył w Legionie Międzynarodowym w okolicach Charkowa. 23 grudnia ub.r. został ciężko ranny podczas wybuchu miny. M.in. ma amputowaną prawą nogę oraz uszkodzoną prawą rękę. Czuje się już znacznie lepiej niż kilka tygodni temu, gdy też go odwiedziliśmy.

- Najtrudniejszy jest pierwszy miesiąc po amputacji. Najgorsze są bóle fantomowe. Teraz są mniejsze niż dawniej, ale są. Na początku były one niewyobrażalne, nawet nie do opowiedzenia. Jednak teraz jest o wiele lepiej - mówi pan Mikołaj.

Bóle fantomowe to dolegliwości dotyczące okolicy amputowanej kończyny. Często pacjent ma złudzenie, że właśnie ta część ciała
boli go najbardziej.

Służyłem z chłopakami z trzydziestu różnych państw. Przyjeżdżają z całego świata, wielu ginie

Humor jednak Mikołajowi dopisuje. Leży w sali na szóstym piętrze. Nie chcieliśmy czekać na windę, tylko wchodziliśmy po schodach. Czujny żołnierz od razu to zauważył.

- Po waszych ciężkich oddechach poznaję, że szliście do mnie schodami - śmieje się. No cóż, możemy tylko potwierdzić naszą słabą kondycję.

- Nadal utrzymuję kontakt ze swoimi kolegami z frontu. To są moje chłopaki. Byłem ich tłumaczem z angielskiego na ukraiński i odwrotnie. Oni tutaj walczą za Ukrainę, za cały świat. Jak mogą, to przyjeżdżają mnie odwiedzić. Ostatnio jeden z kolegów był u mnie. Inni dzwonią - opowiada pan Mikołaj.

Z jego oddziału ranny został żołnierz o pseudonimie Messi, który do Ukrainy przyjechał aż z Argentyny. Aktualnie przebywa na leczeniu w okolicach Warszawy.

- Służyć z chłopakami z całego świata to było najlepsze doświadczenie w moim życiu. Z trzydziestu różnych krajów. Przyjeżdżają, walczą i giną. Nie tylko z Europy. Także z Australii, Tajwanu, Nowej Zelandii. Sami nie damy rady, to jest nierealne. Pomoc od Polski jest nie do przecenienia. To, co dla nas robicie, jest wspaniałe. Polska jest najlepszym przyjacielem Ukrainy i myślę, że od teraz tak już będzie. Wszyscy tutaj czujemy wasze wsparcie. Sami nie damy rady wygrać z tak potężnym przeciwnikiem, jak Rosja - mówi pan Mikołaj.

od 16 lat

A Polska i Polacy pomagają, jak mogą. Szybko reagują na kolejne potrzeby.

- To już kolejny transport, który Jasna Góra wysyła na pomoc dla Ukrainy. Tym razem jest to 125 agregatów, każdy o mocy 1,5 kilowata. Przeznaczone są one do indywidualnych gospodarstw, znajdujących się daleko od miast, gdzie nie ma możliwości odbudowy infrastruktury elektrycznej. Chcemy w ten sposób wspomóc ludzi, którzy borykają się z brakiem prądu - mówi o. Waldemar Pastusiak, kustosz Jasnej Góry w Częstochowie.

Inicjatorem tej pomocy jest przeor Jasnej Góry, o. Samuel Pacholski. Podjął decyzję, aby w czasie świąt Bożego Narodzenia do skarbon ustawionych przy klasztornych szopkach zbierać pieniądze na zakup źródeł energii dla Ukraińców. Odbyła się również zbiórka baterii oraz akumulatorów.

- Teraz wieziemy agregaty oraz power banki z możliwością ładowania solarnego (przenośne urządzenia gromadzące energię - przyp. red), które mają pomóc Ukraińcom borykającym się z brakami prądu. To, w jakie dokładnie rejony Ukrainy trafi nasza pomoc, zostawiamy władzom ukraińskim - dodaje.

Jest jeszcze jeden agregat. Sto dwudziesty szósty. Podarowała go firma, która (po kosztach) sprzedała pozostałe 125. Trafi do szkoły podstawowej w przygranicznych Niżankowicach, niedaleko Przemyśla.

Ukraina potrzebuje naszego wsparcia, a my Ukrainy

- Kustosz Jasnej Góry zwrócił się do mnie i do Jacka Wrony z Częstochowy o pomoc w zakupie i transporcie agregatów. Oczywiście, z chęcią włączyliśmy się w to dzieło - mówi Grzegorz Lewandowski z Przemyśla.

Razem z Jackiem Wroną od początku obecnej wojny w różny sposób pomagają Ukraińcom. Głównie organizując i transportując różnego rodzaju wsparcie rzeczowe. Agregaty jechały w dwóch transportach. Wspierała je wicemarszałek Sejmu Małgorzata
Gosiewska, która także od początku wojny zaangażowana jest w pomoc Ukrainie walczącej z rosyjskim agresorem. Przewóz części pomocy był możliwy dzięki dużemu zaangażowaniu Anny Marii Sudzińskiej-Koszyk i Włodzimierza Koszyka z Fundacji Wolność i Przyjaźń.

- Ukraina potrzebuje naszego wsparcia, a my potrzebujemy walczącej Ukrainy, bo ten kraj walczy również za nas. Pomoc walczącej Ukrainie jest również naszym interesem narodowym - mówi Małgorzata Gosiewska.

Wdzięczność Ukraińców dla Polaków widać we Lwowie na każdym kroku. Przyjacielskie gesty, choćby życzliwy uśmiech, pojawiają
się zawsze na widok polskich emblematów na ubraniach czy sprzęcie reporterskim.

- Bardzo dziękuję za wsparcie dla Ukrainy, ono jest dla nas bardzo ważne. Za pomoc na różnym poziomie. Dyplomatycznym, militarnym, ale przede wszystkim humanitarnym. Dziękuję Polakom za przyjęcie setek tysięcy uchodźców z Ukrainy oraz wsparcie humanitarne dla nich w Polsce, ale również kierowane tutaj, do Ukrainy. Dziękuję Polsce za reprezentowanie Ukrainy na poziomie międzynarodowym, za bycie naszym adwokatem - mówi Maksym Kozicki, przewodniczący Obwodowej Lwowskiej Wojennej Administracji (odpowiednik polskiego wojewody).

Obecnie sytuacja we Lwowie jest spokojna. Jeśli nie ma alarmu lotniczego, to miasto funkcjonuje normalnie. O tym, że toczy się wojna, przypominają barykady z betonowych i metalowych elementów oraz worków z piaskiem, ustawione na każdej drodze wjazdowej do miasta, choć w większości usunięte na bok. Tych przy najważniejszych trasach pilnują uzbrojeni żołnierze. Po zmroku kontrolowany jest prawie każdy samochód, choć trwa to bardzo krótko. Podobne barykady znajdują się przy budynkach
ważniejszych urzędów.

Wejście do gmachu Obwodowej Lwowskiej Wojennej Administracji jest pilnowane przez żołnierzy wyposażonych w karabiny maszynowe. Podobne posterunki są na każdym piętrze tego budynku. Na ulicach miasta dość spokojnie. Ruch jak
co dzień, korki na głównych ulicach. Sklepy są otwarte, zaopatrzone w towary. Dzieci chodzą do szkoły.

- Chyba nieco przyzwyczailiśmy się do wojny. Patrzymy na nią spokojniej niż rok temu. Wtedy bardziej się baliśmy. Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie, czy ktoś nam pomoże. Drugiego dnia agresji pojawiła się informacja o wylądowaniu pod Lwowem desantu 200 komandosów rosyjskich. Byliśmy przerażeni. Jednak na szczęście okazało się to nieprawdą - mówi mieszkaniec Lwowa.

Co będzie dalej? W wielu rozmowach słyszymy, że oczekiwany jest przełom. Będzie to albo duża rosyjska ofensywa, choć bardziej
wygląda ona tylko na propagandę rozsiewaną przez putinowski reżim, albo kontrofensywa ukraińska.

- Do zwycięstwa! До перемоги! (do perymohy) - tak coraz częściej kończą rozmowy mieszkańcy Lwowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Do zwycięstwa! До перемоги! Tak coraz częściej kończą rozmowy mieszkańcy Lwowa [ZDJĘCIA] - Nowiny

Wróć na tarnobrzeg.naszemiasto.pl Nasze Miasto