Akcję rozpoczęto w czwartek, bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi. - Z samego rana moja żona miała operację, a tuż po niej dowiedziała się, że jednak nie może tu zostać. Lekarze szukali dla niej i innych pacjentek miejsc w kilku szpitalach. Był szok i zamieszanie. Co takiego się stało? - niepokoi się świeżo upieczony ojciec.
Z dyrektorem szpitala Wiktorem Stasiakiem nie udało się nam jeszcze skontaktować. Nie odbiera telefonów. W piątek od rana był na spotkaniu.
Personel potwierdza, że kilkanaście pacjentek zostało wypisanych w trybie pilnym. Dzisiaj oddział opuszczą ostatnie położnice.
- Taka była decyzja dyrektora, który poinformował o braku neonatologa. Dowiedzieliśmy się o tym w czwartek rano i natychmiast musieliśmy działać. Część pacjentek przyjęły najbliższe szpitale, z zapewnieniem miejsc są problemy, bo w dobie koronawirusa nic nie jest takie proste - słyszymy.
Medycy są zdenerwowani sytuacją. Przyznają, że sami zostali zaskoczeni koniecznością nagłej ewakuacji ciężarnych i młodych matek, co jest ryzykowne zważywszy na stan zdrowia pacjentek. Oddział położniczo-ginekologiczny i patologii ciąży ma drugi poziom referencyjności, a to oznacza, że zajmuje się przypadkami ciąż z powikłaniami. Tym bardziej należało się przygotować do całej operacji, bo jej powód, czyli kłopot z zapewnieniem obsady neonatologicznej był dyrekcji znany od wielu miesięcy.
Już w marcu lekarze alarmowali, że bez neonatologa oddział nie będzie mieć możliwości dalszej pracy. Apelowali o pomoc w znalezieniu specjalisty. Dyrektor Stasiak zapewniał, że nie dopuści do zamknięcia porodówki. Czarny scenariusz nie spełnił się dzięki lekarce rezydentce, która wówczas zapowiedziała, że pod koniec lipca zawiesi pracę, aby przygotować się do egzaminu specjalizacyjnego.